
Czas na kolejny odcinek Wysypiska. Tym razem z otchÅ‚ani fejsbukowego fanpejdża Kinomisji wydobywam cztery powstaÅ‚e w ciÄ…gu ostatniego roku notki na temat wÅ‚oskich westernów – trzy z pierwszej poÅ‚owy 2017 i jednÄ… napisanÄ… po dÅ‚uższej przerwie. Wszystkie o tytuÅ‚ach co najmniej fajnych (wiadomo!), choć dosyć odmiennych, a obok tak oczywistego w kontekÅ›cie gatunku nazwiska jak Sergio Corbucci pojawiajÄ… siÄ™ też Dario Argento oraz Tinto Brass. Kolejność filmów alfabetyczna. Zapraszam do lektury.
A Minute To Pray, A Second To Die reż. Franco Giraldi, 1968
Gdzieś w 1967 roku Sergio Corbucci dostał propozycję wyreżyserowania nihilistycznego A Minute To Pray, A Second To Die. Nie wiadomo kiedy dokładnie (czy jeszcze w czasie pre-produkcji, czy gdzieś na początku okresu realizacji) oraz właściwie dlaczego, ale został on zastąpiony Franco Giraldim, pamiętanym dziś głównie jako drugi reżyser Za garść dolarów (to właśnie Giraldi, nie Sergio Leone, zrealizował słynną scenę przyrzecznej masakry żołnierzy), a mającym już wtedy na koncie trzy własne westerny. A Minute To Pray miało się okazać jego ostatnim, jedynym śmiertelnie poważnym i zdecydowanie najlepszym obrazem tego typu. Jednak należy zaznaczyć, że film ten, czy raczej sam jego scenariusz, odcisnął też wyraźne piętno na Corbuccim, który jego istotne elementy ewidentnie przemycił do zrealizowanego chwilę później Człowieka zwanego Ciszą (1968).
A Minute To Pray ukazuje iÅ›cie dystopijnÄ… rzeczywistość, gdzie Å‚owcy głów to najpodlejsze skurwysyny z radoÅ›ciÄ… polujÄ…ce na ludzi wyjÄ™tych spod prawa, szeryf pewnego miasteczka ogÅ‚asza amnestiÄ™ dla bandytów, ale współpracuje on z Å‚owcami, którzy krążą po okolicy niczym sÄ™py, a główny bohater – w pewnym momencie wiążący siÄ™ z pewnÄ… samotnÄ… i smutnÄ… kobietÄ… – to cwany i skrajnie niebezpieczny outsider, a zarazem postać tragiczna, pogrążona w melancholii i trawiona chorobÄ… (epileptyczne ataki powodujÄ…ce częściowy paraliż), które czyniÄ… jÄ… coraz bardziej kalekÄ…. Wszystko to brzmi jak wprost stworzone dla „drugiego Sergia”, który wszakże specjalizowaÅ‚ siÄ™ w westernach peÅ‚nych politycznego i spoÅ‚ecznego cynizmu, przemocy, smutku oraz antybohaterów skazanych na porażkÄ™ lub chociaż kalectwo. I w sumie niedziwne, że przetworzyÅ‚ z tego scenariusza aż tyle elementów (wszystkie wyżej wymienione, choć niekoniecznie w dokÅ‚adnie takiej formie). Jednakowoż zrobiÅ‚ to tak kreatywnie (lub z tak istotnÄ… pomocÄ… pozostaÅ‚ych współscenarzystów), że filmy te nie cierpiÄ… bynajmniej na zbytnie podobieÅ„stwo. StanowiÄ… raczej swoje znakomite uzupeÅ‚nienie.
Istotne są tu nie tylko różnice fabularne (których wraz z rozwojem akcji przybywa), ale też stylistyczne. Giraldi wcześniej chętnie pastiszował western amerykański (przykładem niech będzie bardzo sympatyczne Seven Guns for the MacGregors [1966], którego współscenarzystą był Duccio Tessari, co rzuca się w oczy w scenach kontrastujących komediowe gagi z nie lada okrucieństwem) i A Minute To Pray, choć jakże włoski w swojej mieszance cynizmu, fatalizmu i brutalności, prezentuje niespieszne tempo, całkowitą powagę, względny realizm oraz daleki od makaroniarskiej płytkości portret protagonisty. A w jednej z głównych ról pojawia się sam Robert Ryan. W związku z tym film bywa określany jako bardziej pokrewny amerykańskim produkcjom niż inne spaghetti westerny tego okresu. Co nie jest żadną ujmą.
Pierwsza połowa opowieści oferuje takie zagęszczenie treści i atmosfery, że można wyskoczyć z butów. Niestety w drugiej rzecz traci na intensywności. Istnieją dwie wersje filmu, jedna trwająca 118 minut, druga o 15 minut krótsza. Mimo pewnej rozwlekłości drugiej połowy, bardzo odradzam seans krótszej wersji. Co prawda, głównie wycięte zostały krótkie sceny, które nie są diabelnie istotnymi dla fabuły, ale wśród nich znajdują się też przynajmniej dwie, które wyrzucono ze względów cenzuralnych, a które już znaczą bardzo dużo. Pierwsza ukazuje pewną skłonność bohatera do sadyzmu, tym samym prezentując go jako jednostkę zwichrowaną, a druga to samo zakończenie, o którym napiszę tylko tyle, że podczas czytania go w scenariuszu Corbucci musiał być w siódmym niebie.
Navajo Joe reż. Sergio Corbucci, 1966
Przez ostatnie pół roku raczej omijałem włoskie westerny i z reguły oglądałem te amerykańskie, przeważnie z lat 50. W związku z tym byłem ciekaw, jak mocno odczuję różnicę między jedną a drugą odmianą gatunku, kiedy w końcu odpalę jakąś pulpową włoszczyznę. Wybór padł na kolejną powtórkę dynamicznego Navajo Joe. No i co? A no miejscami czułem się tak, jakby mnie prano po mordzie. Zadziorny styl (zdjęcia z ręki, ostre kąty ustawień kamery, szybki montaż) i agresywna fabuła (dość powiedzieć, że w ciągu pierwszych 15. minut oglądamy 3 różne masakry) sprawiają, że naprawdę trudno nie zgodzić się z Quentinem Tarantino, który miał w jednym z wywiadów stwierdzić, że przemoc w westernach Corbucciego przypomina wręcz koszmar Holocaustu.
W książce 10,000 Ways to Die. A Director’s Take on the Spaghetti Western Alex Cox piszÄ…c o tym, jak Za garść dolarów Å‚amaÅ‚o zasady Kodeksu Haysa wspominaÅ‚, że w swoim filmie Leone zaprezentowaÅ‚ prawdziwie transgresywnÄ… dla gatunku atmosferÄ™ nieustannej przemocy. I że amerykaÅ„scy krytycy filmowi wÅ›ciekali siÄ™ na spaghetti westerny nie tyle ze wzglÄ™du na ich brutalność (wszakże prawdziwie drastycznych widoków nie ma tam dużo), co ze wzglÄ™du na ogromnÄ… liczbÄ™ trupów i fakt, że przemoc, czÄ™sto nieuzasadniona, w takim kinie wybuchnąć może w każdej chwili. A skoro tak irytowali siÄ™ twórczoÅ›ciÄ… Leone, to jak czÄ™sto musiaÅ‚a im pÄ™kać żyÅ‚ka na czole podczas seansu trzy razy szybszego Navajo Joe, w którym ostatecznie życie traci blisko 50 osób? W tym kontekÅ›cie być może najbardziej wymownÄ… scenÄ… jest ta, w której główny czarny charakter (rewelacyjna kreacja Aldo Sambrella), dowiedziawszy siÄ™ o odzyskaniu przez swoich towarzyszy straconej mamony, pozwala jednak żyć grupie zakÅ‚adników. Kiedy już odchodzi, znajdujÄ…cy siÄ™ wÅ›ród nich ksiÄ…dz (jeden z ulubieÅ„ców Luisa Bunuela, Fernando Rey) dziÄ™kuje mu za oszczÄ™dzenie ich. Wówczas bandzior odwraca siÄ™ wyraźnie wkurzony, wyciÄ…ga rewolwer i go zabija.
Ale zaraz, czy to w takim razie film, w którym wszyscy siÄ™ w kółko po prostu mordujÄ…? Corbucci nie byÅ‚by sobÄ…, gdyby nie wrzuciÅ‚ tu jakiegoÅ› komentarza spoÅ‚eczno-politycznego i ten jest bardzo wyraźny (amerykaÅ„ska spoÅ‚eczność, na czele której stoi wspomniany ksiÄ…dz, definiowana jest tchórzostwem, hipokryzjÄ… oraz egoizmem i zdaje siÄ™ stanowić smutne przedÅ‚użenie tej z gÅ‚oÅ›nego klasyka W samo poÅ‚udnie (1952)), podobnie jak zdecydowanie antyrasistowska wymowa fabuÅ‚y opowiadajÄ…cej o w gruncie rzeczy sprawiedliwym Indianinie, który szuka zemsty za wymordowanie jego plemienia, w tym ukochanej żony (i rewelacyjna scena, w której bohater, w zamian za ochronÄ™ miasteczka przed bandziorami, ironicznie domaga siÄ™ gwiazdy szeryfa, co prowadzi do dialogu z oburzonym szeryfem, który nie może dać przecież odznaki Indianinowi: – Tylko Amerykanie mogÄ… zostać wybrani na to stanowisko. – Mój ojciec urodziÅ‚ siÄ™ tutaj, w górach. Tak jego ojciec, a także ojciec jego ojca oraz ojciec ojca jego ojca. A gdzie urodziÅ‚ siÄ™ twój ojciec? – A co to ma do rzeczy? – Pytam, gdzie siÄ™ urodziÅ‚? – W Szkocji.).
Inna sprawa, że wszelkie treÅ›ci spaghetti westernu bywaÅ‚y w latach Å›wietnoÅ›ci gatunku niewidoczne (lub pomijane) nie tylko dla (lub przez) krytyków. RozbrajajÄ…cy przykÅ‚ad daÅ‚ amerykaÅ„ski dystrybutor filmu, United Artists, który zleciÅ‚ wykonanie (uroczego na swój sposób) trailera pokazujÄ…cego wyłącznie to, o co westernowa wÅ‚oszczyzna byÅ‚a oskarżana. Ten bowiem przez blisko 2 minut nie prezentuje niemalże nic, oprócz kolejnych strzelanin, mordów i bójek. Serio, nie sÅ‚ychać nawet choćby kawaÅ‚ka dialogu (mimo że w paru miejscach widzimy, jak postaci poruszajÄ… ustami) i – jako że jest to bardzo luźny zbiór fragmentów scen akcji – nic nie da siÄ™ z niego wywnioskować na temat fabuÅ‚y filmu. Lektor pojawia siÄ™ dopiero w ostatnich kilkunastu sekundach zwiastuna. I co mówi? „For money… For pleasure… For revenge… He doesn’t care why he kills or how!”. Oto kwintesencja marketingu.
Today We Kill… Tomorrow We Die! reż. Tonino Cervi, 1968
W 1968 roku Tonino Cervi, wczeÅ›niej producent m.in. Federico Felliniego i Michelangelo Antonioniego, wyreżyserowaÅ‚ swój jedyny western. ZrobiÅ‚ to na podstawie scenariusza, który napisaÅ‚ wspólnie z – uwaga, uwaga – Dario Argento. Film, choć nierówny, jest bardzo ciekawy z kilku różnych powodów:
1. Z jednej strony przedstawia losy ponurego mściciela będącego kolejną wizualną podróbką Django, z drugiej zaś, na fali sukcesu Parszywej dwunastki (1967), wpisuje się w konwencję guys on a mission: rzeczony antybohater w pierwszym akcie opowieści zbiera ekipę najlepszych w okolicy rewolwerowców (wśród nich wnoszące fajny koloryt postaci grane przez zawsze mile widzianych Buda Spencera i Williama Bergera), aby później w piątkę stawić czoła okrutnej bandzie dowodzonej przez jego śmiertelnego wroga.
2. Film podejmuje tematykÄ™ rasizmu zarazem zgrabnie unikajÄ…c ewentualnej politycznej poprawnoÅ›ci: nazwisko bohatera to Kiowa, od nazwy plemienia Indian, z którym zwykÅ‚ niegdyÅ› żyć, i jego żona, za której Å›mierć siÄ™ teraz mÅ›ci, byÅ‚a IndiankÄ…; jednakowoż jego wróg, o którym wiÄ™cej w punkcie kolejnym, dowodzi bandÄ… o nazwie Comancheros, skÅ‚adajÄ…cÄ… z wojskowych dezerterów, wyjÄ™tych spod prawa Indian oraz „biaÅ‚o-indiaÅ„skich mieszaÅ„ców”.
3. Główny antagonista nazywa siÄ™ El Fiego, co wskazuje na jego meksykaÅ„skie pochodzenie, jednak wciela siÄ™ w niego sam Tatsuya Nakadai, charyzmatyczny aktor znany wczeÅ›niej choćby z ról głównego czarnego charakteru w Straży przybocznej (1961) Akiry Kurosawy i samobójczego ronina z gÅ‚oÅ›nego Harakiri (1962) Masaki Kobayashiego (!!!). MaÅ‚o tego, choć twarz ma chyba czymÅ› wysmarowanÄ…, najpewniej aby nie wyglÄ…dać „nazbyt” japoÅ„sko (w koÅ„cu film zrealizowano na parÄ™ lat zanim nastaÅ‚a moda na ukazywanie Azjatów na Dzikim Zachodzie), chÄ™tnie posÅ‚uguje siÄ™ tak broniÄ… palnÄ…, jak i białą, a dokÅ‚adniej maczetÄ…, którÄ… wÅ‚ada nie jak meksykaÅ„ski bandzior, a wÅ‚aÅ›nie jak samuraj. W kilku fragmentach pojawiajÄ… siÄ™ też kompozycje wyraźnie stylizowane na muzykÄ™ z kina samurajskiego, w tym w chyba najlepszej scenie filmu, gdzie oglÄ…damy pojedynek Nakadai ze Spencerem – ten pierwszy dzierży maczetÄ™, ten drugi wielkÄ… gałąź, a my tym samym otrzymujemy ciekawÄ… parafrazÄ™ scen pojedynków z chanbary.
4. Film realizowano daleko od almerskich lokacji. Rozgrywa się jesienią, oferuje całkiem sporo błota i zgniłej zieleni, a jego trwający ponad 20 minut finałowy akt ma miejsce gdzieś w środku lasu, gdzie jedna banda stale poluje na drugą. Wizualnie ta sekwencja tak osobliwie wyróżnia się na tle innych spaghetti westernów, że prezentuje się niemalże jak jakaś fantasmagoria.
Aby spaghetti western wyraźnie zespolić z kinem samurajskim było ponoć pomysłem Argento, który chciał tym samym podkreślić japońskie korzenie włoskiej odmiany gatunku. Niedługo później napisał on też scenariusz kolejnego westernu, The Five Man Army (1969). Jak tytuł wskazuje, film ten również reprezentuje guys on a mission. Jednym z jego pięciu bohaterów jest zaś postać samurajskiego Japończyka.
Yankee reż. Tinto Brass, 1966
Na dobrych 13 lat przez niesÅ‚awnym porno-dramatem Kaligula, z którym dziÅ› jest najbardziej kojarzony, Tinto Brass wyreżyserowaÅ‚ jedyny w swojej karierze western. To że jest to film dobry i wrÄ™cz mistrzowsko zrobiony (piÄ™knie plastyczne zdjÄ™cia i cokolwiek eksperymentalny montaż znakomicie podkreÅ›lajÄ… odrealnienie fabuÅ‚y o Å‚owcy głów, który jawi siÄ™ jako zjawa) to tak swojÄ… drogÄ…. Najciekawsze wydaje mi siÄ™ to, że Brass już tutaj hoÅ‚dowaÅ‚ kulturze i historii starożytnoÅ›ci. Oto w jednej z pierwszych scen zdaje siÄ™ nawiÄ…zywać do mitologii greckiej, gdy bezimienny antybohater zostaje ostrzeżony przez pewnego poszukiwacza zÅ‚ota, aby nie przeprawiać siÄ™ pobliskÄ… rzekÄ…, bo za niÄ… znajdujÄ… siÄ™ ziemie Wielkiego Concho, co mówi tak, jak gdyby chodziÅ‚o o Styks i Hades. I rzeczywiÅ›cie: jaÅ‚owe i opustoszaÅ‚e ziemie rzeczonego jegomoÅ›cia – z caÅ‚kowicie zniszczonym miastem-widmem oraz znajdujÄ…cym siÄ™ nieopodal konsekwentnie niszczejÄ…cym miasteczkiem zamieszkaÅ‚ym przez ledwie garstkÄ™ stale terroryzowanych ludzi, w tym ksiÄ™dza bÄ™dÄ…cego zarazem golibrodÄ… i grabarzem – przypominać mogÄ… piekÅ‚o. Później z kolei poznajemy Wielkiego Concho, gdy w swojej hacjendzie przywdziewa szatÄ™ przypominajÄ…cÄ… togÄ™. W pomieszczeniu wypeÅ‚nionym swoimi portretami ma on też tron, a gdy na nim dumnie siada, przy jego nogach zaraz pojawia siÄ™ jego kochanka/niewolnica. Później, gdy bezimienny (vel ‚jankes’) wycina część z tychże portretów i pod osÅ‚onÄ… nocy wiesza je na Å›cianach wybranych domów miasteczka niczym listy goÅ„cze, wÅ›ciekÅ‚y Concho rozkazuje swoim ludziom ich mieszkaÅ„ców wymordować, natomiast domy te spalić. A my tym samym otrzymujemy, rzecz jasna, spaghetti-westernowy odpowiednik cesarza Nerona i podpalenia Rzymu.
PowiÄ…zane teksty

Dodaj komentarz